Ziemia gromadzi prochy
Książka Józefa Kisielewskiego opisująca dwie podróże autora po Niemczech w roku 1937 i 1938 jest świadectwem przyoblekania się narodu niemieckiego w brunatne barwy morderczego systemu. Jest również aktem oskarżenia, zawierającym w swym uzasadnieniu dowód, że to co się stało z Niemcami lat trzydziestych XX w., to nie zbieg niefortunnych okoliczności czy zaburzenie rozwoju. Niemcy hitlerowskie to naturalna konsekwencja wielosetletniej drogi .
Autor podróżując po III Rzeszy i rejestrując jej codzienność z punktu widzenia turysty – dochodzi do ostatecznej konkluzji, którą wyraził w jednym z końcowych zdań:
“Po przyjeździe z podróży opowiadałem znajomym o swoich wrażeniach, przede wszystkim o owym zjawisku rozpalania sił przeciw wschodowi i myśli o agresji. Wiele razy odpowiadano mi : Ależ to nie jest nic nowego. To są rzeczy znane. Powracają tylko dawne, przedwojenne metody“.
Cytatami z książki można zasypać wszystkie dyskusje o aktualnej sytuacji Polski. Wszystko się niby zmieniło, a jednak w swej istocie pozostało takie same od setek, jeśli nie tysiąca lat. Niemczyzna skondensowana w pojęciu “prusactwa” nie zniknęła. Ten pierwiastek wciąż w niej jest, bezwzględnej pogardy i równie bezwzględnej agresji. Czy nas bombardują “Stukasy”, czy niemieckie fundacje i media, to tylko kwestia formy.
Czytając Józefa Kisielewskiego przychodzi na myśl scena z filmu “Hubal” Bogdana Poręby. W scenie słabości majora Dobrzańskiego, gdy zaczynają napływać pierwsze informacje o zbrodniach dokonywanych przez Niemców na pomagającej jego oddziałowi ludności cywilnej, zwierza się z wątpliwości co do własnej odpowiedzialności księdzu Ptaszyńskiemu. Z ust duchownego padają znamienne słowa – “to nie twoja wina. To Krzyżacy. Oni się nigdy nie zmienili i nie zmienią. To horda zawsze niosąca na wschód najbardziej bezwzględną śmierć.”
Później widzimy tę hordę, gdy już pokonana, stojąca w obliczu kompletnej katastrofy z największą zajadłością niszczy resztki Warszawy, wbrew postanowieniom aktu kapitulacji powstania, wbrew własnemu interesowi. Miotacze płomieni do palenia zbiorów Biblioteki Ordynacji Krasińskich napełniano benzyną, której nie mieli dla czołgów. To apogeum, którego początek obserwował Józef Kisielewski wybierając się z rodziną na wycieczkę do Niemiec w celu badania śladów Słowian Połabskich. Turystyczny wyjazd zmienia się w miarę upływu czasu w coś na kształt bytności w muzeum osobliwości, gdzie eksponatem jest całe państwo i jego mieszkańcy, konsekwentnie przygotowujący się do wojny.
Ktoś kto nie zna tej książki może roić o tym, jak mogliśmy inaczej. Z Hitlerem na Stalina, z Beneszem na Hitlera, aby bocznymi ścieżkami wymiksować się z wojny. Otóż nie mogliśmy. W każdej konfiguracji byliśmy przeznaczeni do zadania nam śmiertelnego ciosu i przerobienia zwłok na popiół.
To opisuje Józef Kisielewski, zbierając dowody z rozmowy z policjantem po awarii samochodu, z pogawędki z autostopowiczem, z pobytu w zajazdach, barach, czy pensjonatach. Z zakupów i nieudanych prób zjedzenia świeżego pieczywa, bo takowego w Niemczech nie serwowano. Wszyscy bezwzględnie się podporządkowują, a teraz pewnie zgodzą się na droższy prąd i ograniczenia w jego dostawach, aby tylko sąsiadom pozatykać kominy. Naród niemiecki jest zdolny do wyrzeczeń.
Wstrząsające są rozmowy z Polakami mieszkającymi w Niemczech, sezonowymi robotnikami, czy autochtonami z Pomorza, w typie wańkowiczowskiego Smętka. Dowiadujemy się o istocie prusactwa ze świadectwa ludzi żyjących pod niemieckim butem, w realiach systemowej pogardy, najczęściej serwowanej przez różne “amty”, zwłaszcza “jugendamt“.
Dwa narody sąsiadują ze sobą od tysiąca lat i jeden niezmiennie jest agresywny wobec drugiego, chcąc go dokumentnie zniszczyć. Różnymi metodami, dzięki którym nie został ślad po Słowianach Połabskich i Prusach. Nie ma żadnych niedomówień. Ma was nie być. Pokój jest zawsze zależny od Niemców, jest, jeśli na nas nie napadną, jeśli napadną to go nie ma. Najprostsza możliwa zasada.
Dlaczego napadali, napadają i napadać będą? Bo to jest istota prusactwa. Azjaci Dżyngis – Chana przejmowali jakieś elementy kultury podbitych ludów. Prusacy nie. To ich w ogóle nie interesuje i nigdy nie interesowało. Nie wiedzą o nas nic i nie chcą wiedzieć i ta sekwencja powtarza się, niezależnie od aktualnego numeru rzeszy i haseł jakie jej przyświecają. Obowiązuje doktryna Fryderyka II, którego nazwali Wielkim. Polacy to Irokezi, nawet nie europejscy. Jakaś dzicz, niczego sobą nie reprezentująca. Co się da — zniemczyć, co nie – wymordować. Tego nie wymyślił Hitler, to oficjalna doktryna Prus.
Kończąc swoje dzieło pisarz konkludował:
” Traci się oddech w ciasnocie paragrafów, zatraca się poczucie życia indywidualnego […..] – oto Niemcy współczesne!”.
Niestety, to także współczesna Europa.